Było popołudnie, około godziny 15-tej, Marta wracała właśnie do domu, jak na nią to wyjątkowo wcześnie. Właściwie to jak „na nich wszystkich”- jak sama zwykła mówić, o ludziach ze swojej szkoły, którzy pod wpływem reguł ustalonych przez nauczycieli, zatracali się w ferworze codziennego życia, które właściwie było rywalizacją, swego rodzaju walką. „Walką o przetrwanie”- jak nie raz to nazywała. Często myślała, że nie jest taka jak oni, że tam nie pasuje, ale kolejny dobry stopień, zdobyty ciężką pracą dawał poczucie satysfakcji, które pozwalało jej przez chwile, spokojnie przetrwać w tym świecie. Ale kiedy mijała ta chwilowa, uzasadniona euforia, miała przed sobą kolejną dawkę codzienności pełnej obowiązków, jakimi przesadnie obarczał ją w tak młodym wieku świat. Myślała, że kiedy człowiek ma 15 lat, ma czas na życie. Zawsze sobie myślała, że właśnie wtedy jest się w pełni wolnym i otwartym na otoczenie, na ludzi. Ale bardzo szybko zobaczyła, że się pomyliła. Kiedy poszła do dobrego gimnazjum, okazało się, że wszyscy którzy się tam dostali byli z tego powodu bardzo dumni, nie rozumiała tego. To w końcu była tylko szkoła. Może i była jedną z lepszych w mieście, ale i tak pozostawała tylko szkołą. Obowiązkiem, samym w sobie, nakładającym, co prawda, pewne ograniczenia na życie, jednak nigdy by nie pomyślała, że szkoła mogłaby być, całym życiem. A tak właśnie było. Marta czuła się jak w otwartej, złotej klatce, wiedziała co myśli, a tym samym miała świadomość co powinna zrobić, ale szybko zobaczyła, że to jest całkiem bez sensu. Wiedziała, że ta szkoła ją wykańcza, i powinna odejść, ale ostatnimi czasy utwierdziła się, że nie przyniosło by to większych zmian. Niedawno była już tak wykończona, że postanowiła poszukać innej szkoły, ale efekt jej działań okazał się bardziej deprymujący niż cokolwiek na świecie, mianowicie wszystkie szkoły tak wyglądały. Z założenia były ukształtowane bardzo podobnie, do jej obecnej szkoły, będącej wylęgarnią rywalizujących szakali. Ona tak to widziała, i faktycznie tak właśnie było. Nikt tego nie okazywał, ale Ci ludzie w większości byli tak wyrobieni, że musieli być lepsi. Może rzeczywiście nie wszyscy, Ci którzy jakimś cudem nie dążyli tak jawnie do sukcesów jakoś i tak mieli same dobre wyniki. Właśnie na tym to polegało, wszyscy mieli dobre wyniki, oprócz niej, ona tak to widziała i często zastanawiała się dlaczego tak jest. Widziała, że ludzie Ci mają tyle samo czasu co ona, ale tylko ona nie wyrabiała się z nauką. Ponadto ostatnio zaczęła nawet uciekać od tych ludzi. Właściwie nie było to głupim działaniem ,było to wręcz całkiem uzasadnione, ale okazało się czymś trudniejszym niż można by było przypuszczać. Celem ucieczki była izolacja od Eweliny, ich relacje na pozór idealne, były układem fatalnym. Marta była przez nią sfrustrowana do granic możliwości, mimo, że się przyjaźniły, nienawidziła jej. Ewelina przy świetnych wynikach, osiąganych ciężką pracą, znajdywała czas na wszystkie zajęcia, które miała ochotę robić. Regularnie chodziła do klubów, na imprezy, na zakupy. Uprawiała bardzo czasochłonny sport, który dawał jej mnóstwo satysfakcji i przyjemności, ogólnie miała teoretyczny dystans do wszystkiego. W rzeczywistości nie potrafiła, jednak znieść porażki i każdy upadek bardzo mocno ją raził, jednak bardzo szybko ta słabość przeradzała się w jakiś światły sukces. Marta próbowała czasem tak jak ona, właściwie kiedyś miały podobny tryb życia, Marta także chodziła na imprezy, koncerty, do klubów, sklepów. Umawiała się ze znajomymi, i mimo, że niekiedy odbijało się to na jej wynikach w nauce nie przejmowała się tym, bo porażki kompletnie jej nie przeszkadzały, umiała przegrywać i ceniła sobie i tak tylko to, co dla niej miało rzeczywiste znaczenie. Tak, więc z określonymi priorytetami, zdystansowana do świata, żyła całkiem szczęśliwie nie przejmując się szkołą, która była tylko fragmentem jej życia. Jednak szybko się okazało, że otoczenie nie potrafi pogodzić się z jej porażką, ewidentnie jej ukazywało, że gdyby tylko odrobinę bardziej się przyłożyła nie wyszła by tak żałośnie na tle, tych wszystkich, innych osób. Wychodząc gdziekolwiek czuła się winna, uważała, że źle robi poświęcając choć krótką małą chwile, na coś innego niż nauka. To poczucie winy i świadomość, że otoczenie oczekuje od niej, że będzie miała wyniki na miarę swoich możliwości ,a nie chęci sprawiło, że kontakty z ludźmi, którym łagodniej udaje się pogodzić przyjemność z obowiązkiem, frustrowały ją ogromnie. Dlatego od nich uciekała, realnym ucieleśnieniem takich ludzi stała się Ewelina, która stała się dla Marty symbolem, osoby idealnie spełniającej oczekiwania świata. Zdając sobie sprawę z tego, że nigdy taka nie będzie znienawidziła ją. Natomiast zdając sobie sprawę z tego jak zawistną postacią, tym samym, się okazała, uznała, że jest obłudna, beznadziejna i do niczego i tym samym zamknęła się przed ludźmi, którzy, dotychczas, byli jej całym światem. Takie nagłe odwrócenie się od nich było trudne, bo oni nadal ją lubili ,ona przekonana jednak o swojej niskiej wartości, uważała za błąd chęć przyjaźnienia się z nią, i czasem nawet w bezwzględny sposób, odrzucała ich. I tak to już ostatnio było. Żyła właściwie tylko szkołą i tylko w szkole. Jej czynności poza nią ograniczały się jedynie do spania, jedzenia i chodzenia na tańce, które stanowiły dla niej azyl, od całkowicie niesprawiedliwie wyzyskującej ją instytucji, pochłaniającej ja bez umiaru. Taniec był jedyną rzeczą, która składała się poza gimnazjum na życie Marty. Sam taniec na co dzień pozawalał jej choć na jakiś czas oderwać się od obowiązków, jednak dopiero wizyty w szkole tańca dawały jej prawdziwa energię i wiarę w siebie. Przyczyn tego było wiele, od samego tańca, przez Mimi, która ma niewiarygodne zdolności w dwóch dziedzinach –tańcu i psychologii. Swoim doświadczeniem życiowym i rokiem przebytym na studiach, kształcąc się właśnie w tym kierunku – Mimi jedną rozmową potrafi na prawdę bardzo podbudować, nawet najbardziej wyniszczoną psychicznie osobę. W ciągu tych zajęć w poniedziałki i czwartki, Marta żyje za całą resztę tygodnia. Właśnie na tych zajęciach, dzięki tańcowi i ludziom stamtąd Marta chociaż przez chwilę naprawdę żyje. Tam też ma przyjaciółkę – Ule, to właśnie ona i Mimi naprawdę liczą się w jej życiu.
Właśnie dochodziła do domu, mimo wczesnej pory nie była ani trochę zadowolona. Miała dzisiaj sprawdzian, uczyła się prawie do drugiej w nocy, teraz jest nieprzytomna, a co gorsza nie napisała go za dobrze... pewnie zaliczy, ale i tak na tle klasy wypadnie jak zwykle beznadziejnie... mogła się bardziej postarać. Może będzie mogła napisać poprawę. Tak, pouczy się jeszcze tego i poprawi, albo może weźmie korepetycje... Co prawda ten nauczyciel ma niekonwencjonalne wymagania jeżeli chodzi o materiał 3-ej klasy, ale jakieś podstawowe, ogólne informacje są i ktoś mógłby jej to wytłumaczyć na ‘korkach’. To teraz stało się bardzo popularne, np. bierze się studenta i przerabia z nim egzaminy na koniec gimnazjum. Tyle, że mama będzie pewnie przeciwko, bo w końcu w dobrej szkole, powinno się korzystać z lekcji i pracować samemu, a nie latać na ‘korki’. Właśnie pracować samemu... Wspomniała ostatnie tygodnie, tylko się uczy. No tak, a dzisiaj jej mama zapozna się z wynikami tej pracy, Marta usiłowała ogólnie rozpatrzyć jakie stopnie ostatnio dostawała, ale nawet nie była w stanie. Żyła tylko nauką. Nic ponad to, no oprócz tańca, ale trudno żyć bez tlenu, chociaż właściwie to nie, ona nie żyje. Nie żyje, więc jest martwa, szkoła jest jej ciągłym
‘nie życiem’, czyli taniec...wychodzi, że jest trumną. Niech będzie i trumną, więc nie ma żyjącego bez tlenu i nie ma zmarłego bez trumny. Tańce są czymś tak oczywistym i uzasadnionym w jej przypadku, że nawet nie wyobraża sobie, że mogłoby ich nie być. Dopiero wtorek i jeszcze dwa dni do zajęć. No, ale w każdym razie zobaczy się z Ula i Mimi. Poza tym pocieszne jest, że widziały się wczoraj. A co więcej były to wyjątkowo udane zajęcia, wreszcie, całej grupie, wyszedł równo nowy układ. Marta na wspomnienie tego zdarzenia, uśmiechnęła się do samej siebie, otwierając duże, brązowe, drewniane drzwi, nie poręcznym kluczem. Zawsze jak ma wracać wieczorem sama do domu, czuje się bezpieczniej mając go przy sobie. W pewnym sensie ufa mu, będąc tym samym w pełni przekonaną , że przy odrobinie refleksu byłaby w stanie trwale uszkodzić każdego napastnika, tym właśnie narzędziem.
W domu było ciemno, położyła plecak na krześle, był to wiekowy mebel, z rzeźbionym oparciem i skórzanym siedzeniem. Drewno było koloru ciemno brązowego, przy zgaszonym świetle sprawiał wrażenie czarnego. Marta zdjęła kurtkę i odwiesiwszy ją nieomal po omacku, na haczyk wkręcony w ścianę, po lewej stronie, odwróciła się do lampy, stojącej na prawo od drzwi wejściowych. Pociągnięciem za cienki łańcuszek sprawiła, że coś pyknęło i w pomieszczeniu trochę się rozjaśniło. Toporna podstawa odlewana, z jakiegoś metalu –możliwe, że mosiądzu- na górze nasadzony miała ciemno zielony abażur, ze słabo prześwitującego tworzywa, lampa ta, wyglądająca jak świeżo wzięta z antykwariatu, była utrzymana w ogólnym klimacie pomieszczenia i dawała bardzo słabe światło. Marta zostawiła ją włączoną, wzięła plecak, przekręciła zamek w drzwiach i pośpiesznie chowając klucz do plecaka opuściła to ponure pomieszczenie. Znalazła się w jakimś dużym pokoju z, którego widać było kawałek brązowej, skórzanej sofy stojącej w pokoju po prawej stronie, do którego drzwi były otwarte, a na ścianach, koloru kawy z mlekiem, wisiały obrazy, najpewniej reprodukcje, bo dzieła wydawały się bardzo znajome, a wątpliwe było ,aby w jednym domu znalazło się tyle autentycznych dzieł sztuki. Za uchylonymi drzwiami widać było jeszcze pianino stojące przy ścianie pod obrazami, duży fotel klubowy o stylu zbliżonym, stylowi sofy. W dotychczas odwiedzonych przez Martę pomieszczeniach, na podłogach była klepka ułożona z drobnych deseczek, w ‘jodełkę’. W widocznym pokoju z pianinem także, tyle, że znaczną część klepki przykrywał gruby dywan w regularne wzory, utrzymane w kolorach sofy, ścian, wiśni i pianina. Marta ominęła ten pokuj, udała się za to pośpiesznie na górę, skacząc po dwa stopnie, już po chwili była na piętrze. Myślała tylko o tym, żeby położyć się spać, miała świadomość, że ma do odrobienia lekcje, ale nie miała na nie teraz siły. Popatrzyła na zegarek, jeszcze przed czwartą. Wypuścili ich dzisiaj wcześniej, bo jest zebranie. Zebranie rodziców, oczywiście. Jej mama pójdzie, akurat jak wróci to ją obudzi, żeby porozmawiać, a po rozmowie spokojnie odrobi lekcje.
Kiedy zaczął dzwonić telefon Marta odruchowo podniosła słuchawkę, czuła jakby zasnęła chwilę temu.
-Słucham?
-Dobry wieczór, czy jest Ewa- odezwał się całkiem sympatyczny głos w słuchawce, Marta rozpoznała swoja ciocię Magdę, młodszą siostrę mamy.
- Nie, mamy jeszcze nie ma, jest u mnie w szkole...
- O tej porze? To nieźle narozrabiałaś...
- Nie no, to jest zwykła wywiadówka, tyle, że na koniec semestru, ona zazwyczaj tyle trwają.
- No dobrze, to ja zadzwonię kiedy indziej, to cię całuje, pa.
- Pa –powiedziała Marta do ciszy w słuchawce, ciocia zdążyła się rozłączyć.
Marta spojrzała na zegarek. Było za piętnaście dziewiąta. Podniosła się i zeszła na dół, okazało się, że jej mama już wróciła. Krzątała się po kuchni.
-Ciocia dzwoniła
- o! Kiedy?
- No teraz, przed chwila, ale myślałam, że nie długo spałam i powiedziałam, że jeszcze nie wróciłaś...
- Nic nie szkodzi, zaraz do niej zadzwonię. – powiedziała najzwyczajniej w świecie jakby nie było żadnej wywiadówki
- A co w szkole? Byłaś tam w ogóle?
-A tak, jak zwykle nic ważnego nie mówili... Tak ogólnie mówili o liceum, wybierasz się na międzynarodową maturę? –Marta pokręciła przecząco głową- a widzisz to nawet lepiej, bo to podobno bardziej obładowane i trudniej się dostać, poza tym nie ma sensu, faktycznie bardzo mądrze, polska matura jest bardzo dobra, a już na pewno wystarczająca. Podali też stopnie, gdzieś je nawet mam – zaczęła pośpiesznie wertować leżący na blacie barku kalendarz, poczym wyjęła z niego jakieś kartki- No mam, chcesz obejrzeć? Ale ty chyba się orientujesz, ale nie no w sumie to masz – wyciągnęła do Marty rękę z wynikami jej pracy w ostatnim czasie. –Przyznasz, że średnio ci idzie, zarówno patrząc indywidualnie, jak już nie wspomnę o twojej pozycji na tle klasy- przytaknęła, wiedziała o tym przecież- No właśnie, ostatnio zauważyłam też, że jesteś bardzo przemęczona i uczysz się do nocy. – Marta ponownie, twierdząco pokiwała głowa, jednocześnie, na swój sposób ciesząc się, że jej rodzicielka, przynajmniej zauważa ten wysiłek.
- No to bardzo się cieszę, że przyznajesz mi w tej sprawie racje, słuchaj odgrzałaś sobie cos na obiad?
- Nie
- To proszę, weź sobie z lodówki zupę stoi na środkowej półce, ja zaraz wychodzę, twój ojciec już od godziny kręci się na przyjęciu, czekając na mnie. No, ale w każdym razie –powiedziała, chcąc jakby wrócić do ich rozmowy o szkole, jednocześnie wybierając jakiś numer na swojej komórce- myślę, że w takiej sytuacji, skoro przyznajesz mi rację co do moich spostrzeżeń, myślę, że zgodzisz się ze mną także w sprawie, która dla mnie wydaje się oczywista. Pomyślałam sobie, że skoro masz tak niewiele czasu, a to jest trzecia klasa i trzeba się przyłożyć do nauki to głupota jest strata prawie 6 godzin tygodniowo na te zajęcia w szkole tańca, z resztą, jak spałaś już tam dzwoniłam, wiesz jacy mili ludzie, wyobraź sobie, że obiecali odesłać mi część czesnego za ten miesiąc, bo wiesz zapłaciłam już za cały miesiąc, a jest dopiero połowa, a po co tracić pieniądze? Kto nie szanuje ten nie ma! No to chyba już nic więcej. No to pa – pomachała Marcie- tylko proszę cię, zjedz zupę –dodała na obchodne, rozmawiając już przez telefon
Marta stała w kuchni. Wiedziała, że nie zje zupy, wiedziała, że nic nie zje. Znała swoja matkę ona ma jedna główną cechę- jest stanowcza, ona już sobie przekalkulowała, że takie tańce nie mają sensu i żądne rozmowy nie pomogą. Ojciec? Ojciec niczym się nie przejmuje... to znaczy nie interesuje się sprawami Marty, tyle tylko, że zawsze staje po stronie mamy. Ponadto on jest kłótliwy, jak tylko Marta zacznie cos mówić on zacznie się kłócić, a chodzenie na zajęcia i tak nie zostanie przywrócone do rozkładu tygodnia. Marta wiedziała, że w tym roku już tam nie pójdzie. Poszła na górę, do swojego pokoju, mijając sypialnie rodziców, nawet nie zapalając światła podeszła do jakiegoś mebla, po dźwięku można się domyślić, że najpewniej otworzyła jakąś szufladę. Wyjęła z niej coś i po cichu ją zamknęła. Kiedy szła do swojego pokoju była załamana, widać było, że właśnie odebrano jej tlen. Była zdruzgotana, mimo tych całych ostatnich tygodni słabości jakoś dawała sobie radę, żyła dalej, bo miała tańce, Ule i Mimi, teraz zostało jej to odebrane, wiedziała, że nie będzie mogła się z nimi spotkać, bo jej mama- dbając o maksimum czasu na naukę dopilnuje, aby w tygodniu wracała do domu po lekcjach. Uli rodzice się rozwiedli kilka lat temu i z tego powodu Ula od piątku wieczór do niedzieli jest we Wrocławiu. Mogą się spotykać tylko w tygodniu, a na to Marta nie będzie miała czasu. Wiedziała o tym... Wzięła telefon, przez łzy wykręciła numer Mimi, wiedziała, że musi z nią porozmawiać, bo inaczej... nie! Nie chciała o tym myśleć, wiedziała, że potrzebuje rozmowy z nią i to w tej chwili... „..Proszę zostawić wiadomość po usłyszeniu... ”- rozległo się w słuchawce... Marta się rozłączyła, mechanicznie wybrała z pamięci numer Uli... 4..6..1.. nikt nie odbiera... dzwoni jeszcze raz... włącza się poczta... Marta odkłada telefon... Kładzie się na łóżku... Wie, że już nic nie może się zmienić... Wie, że już nie da dłużej rady... Ciągle płacząc włożyła rękę do kieszeni bluzy.. wyjęła z niej jakieś małe opakowanie, pełne białych tabletek... To lekarstwa jej matki... Zabrała je z sypialni... wysypała na rękę może z dziesięć tabletek, sięgnęła po butelkę wody mineralnej, która stała przy łóżku. Popiła wszystkie tabletki... te z ręki...i resztę z opakowania też... Poczuła się nagle zmęczona płaczem, który towarzyszył jej od samego wyjścia mamy, aż do teraz... Kiedy ustał płacz, uczuła, że męczy ją światło, zamknęła oczy... Leżała sobie teraz spokojnie, ale poczuła się zmęczona oddychaniem... więc przestała... Może sama z siebie, może przez mamę, a może po prostu tak miało być... Przestała i już nigdy więcej nie zaczęła.. nigdy więcej też, nic jej już nie zmęczyło... Teraz wreszcie była wolna i otwarta... w końcu tak to już jest, w wieku
15-tu lat.